piątek, 22 lipca 2016

Relaks i nieco histori

Uppuweli koło Trincomale. To tu postanowiliśmy uciec z suchej i nieznośnie gorącej północy Sri Lanki. Upał może nie zbyt zelżał, ale za to pojawiła się zieleń i błękit wody. Z Mannar przez Vavuniye dotarliśmy do Trincomale w kilka godzin. Podróż spędziliśmy w zatłoczonych i powolnych autobusach, które zatrzymywały się co chwilę by kogoś zabrać lub wysadzić. W samym Uppuweli jesteśmy przed zachodem słońca. Szukamy poleconego przez Mrówkę Gh. Udaje się po 15 minutach. Zaoferowany pokój jest całkiem ładny, w miarę czysty i w przyzwoitej wytargowanej cenie 1300R.



Do pełni szczęścia brakuje jedynie zimnego piwa, no ale na to nie możemy zbytnio liczyć w tym miejscu. Piwo serwują jedynie bary na plaży po zawyżonych cenach.
Kolejne dni upływają nam na odpoczynku, plażowaniu, spacerach i zawieraniu nowych znajomości szczególnie z nowo poznana parą Czeszką Martiną i Szwedem Maxem.
Tego plażowania to też przesadnie za dużo nie było, bo pierwszego dnia po przyjeździe zjarałem się na czerwono po 1,5 godzinie na słońcu. Po tej akcji w trybie pilnym, wyruszyliśmy na poszukiwanie kremów przeciwsłonecznych. Ku naszemu zdziwieniu w całej okolicy, jedynie dwa lub trzy sklepy posiadały w swojej ofercie po kilka sztuk tego samego kremu ze słabym filtrem 15 i to dość drogo, bo prawie 500R za tubkę 110ml. Dlatego przed wyjazdem na Sri Lankę lepiej się zaopatrzyć w ten wyrób u nas w kraju.




W Uppuveli ceny za jedzenie inne niż standardowe, czyli kottu lub smażony ryż są zawyżone, dlatego postanawiamy jeździć co jakiś czas do Trincomale na obiady lub kolację by zjeść coś lepszego i zawierającego w swoim składzie mięso, a nie jedynie jego okrawki lub resztki na kościach. Autobusy kursują dość często i kosztują grosze za przejazd w jedną stronę 15-20R. Taka sama trasa za pomocą tuk tuka to już wydatek dziesięciokrotnie większy 150-300R.
Polecam w tym zakresie poniższą restaurację.




Ciekawostką w Trincomale są żyjące na wolności w samym centrum miasteczka jelenie (sic!)



Jak widać dają się szmyrać...
Na nieodległej od centrum Trincomale plaży, można spotkać samych lokalesów, głownie dzieci i młodzież, które po szkole lub w ramach zajęć korzystają z uroków morskich kąpieli. Wszystko oczywiście pod czujnym okiem grona pedagogicznego.



 

Po czterech dniach leniuchowania, oraz przegadanych nocach wraz z Martiną i Maxem, podczas których skonsumowaliśmy znaczne ilości lokalnego trunku zwanego Arakiem, postanowiliśmy nieco się ukulturalnić i ruszyć w stronę kulturalno-historycznego centrum Cejlonu. Na pierwszy ogień wzięliśmy Polonnaruwę. Tu po dotarciu na miejsce, wynajęliśmy tuk tuka na pół dnia i objechaliśmy wszystko co było do zwiedzenia.


 

Zwiedzanie mocno dało nam się we znaki, więc tym bardziej ze smakiem zjedliśmy przygotowany przez gospodynię naszego Gh kolację.



Następnego dnia docieramy w pierwszej kolejności do Dambuli. Tu wspinamy się do świątyni Golden Cave Temple, w której znajdują się liczne posągi buddy oraz malowidła naskalne. Co ciekawe i nietypowe jak na Sri Lankę wstęp jest darmowy. Ponieważ przed wejściem na teren świątyni należy zdjąć buty, lokalesi zrobili sobie z tego biznes i każą płacić za przechowywanie obuwia. Wystarczy jednak schować swoje klapki czy sandały do plecaka i po sprawie. Sandały przypięte do plecaka nie przejdą i należy się liczyć z zawróceniem przez strażnika - sprawdzone na własnym przykładzie.



Jeszcze tego samego dnia docieramy do Sigiriya gdzie znajdujemy w miarę tani i przyzwoity nocleg zaraz obok przystanku autobusowego.



Po dotarciu na miejsce, zostawiamy plecaki w pokojach i idziemy na zwiedzanie Lion Rock. Jest to zabytek UNESCO, wyceniany na 30$ za wstęp. Do dodatkowych atrakcji należy zaliczyć możliwość pogryzienia przez szerszenie podczas wspinaczki na sam szczyt tej skały. Spore wrażenie zrobiło na mnie założenie architektoniczno - hydrologiczne ogrodu u podnóża skały. W okresie świetności musiało zachwycać techniką i urokiem spływających kaskad wodnych i szemrzących strumieni. Pozostałości pałacu na samym szczycie raczej marne, za to widok niesamowity. Nie mam najmniejszych wątpliwości dlaczego władca tego kraju chciał mieć pałac w takim miejscu. My postanowiliśmy zdobyć go pod koniec dnia z trzech powodów: by nie marnować czasu, uniknąć słonecznego skwaru oraz zobaczyć zachód słońca ze szczytu. Powiem krótko, opłacało się!




Drugiego dnia wybraliśmy się na Pidurangala Rock. Niby taka sama skała jak poprzedniego dnia, ale jednak bardzo się różniąca od poprzedniej. Po pierwsze wstęp jest wyceniany na 500R. Po drugie nie ma schodów tylko szlak przez dżunglę, po trzecie na szczycie nie ma żadnych zabezpieczeń a wiatr wieje tak mocno że trzeba bardzo uważać. Jak było - było odlotowo!



Ten dzień był zarazem ostatnim dniem wspólnego, prawie tygodniowego podróżowania w towarzystwie Maritny i Maxa. Ich towarzystwo było niezmiernie miłe a nasze rozmowy bardzo ciekawe. Jeszcze raz dzięki za tak fajnie spędzony wspólnie czas!


Zdjęcia z Uppuveli, Polonnaruwy i Sigiriya

1 komentarz:

  1. Złoty przepięknie tam macie!!! Zazdrość!!! a ja ciągle tylko z nosem w książkach ;D

    OdpowiedzUsuń